Przy moim domu widziałem już wiele: lisa wyjadającego psom z misek, sześciu dudków na małej jabłonce, orła czatującego na zdobycz, majestatycznie żerujące żurawie i bociany, o sarnach, jaszczurkach, szpakach i szerszeniach nie wspominając…. Ale tak zaciętej walki, jaką ujrzałem w ostatni wtorek – jeszcze nie widziałem.
Fot. Marek Szyperski
Na sośnie, kilka metrów od domu zawiesiłem kiedyś karmnik. Wczoraj po południu patrzę: siedzi na nim wiewiórka. Trochę się zdziwiłem, bo karmnik pusty. Ledwie zdążyłem sięgnąć po aparat, gdy mały rudzielec rozpoczął wspinaczkę w górę pnia. Był już parę metrów nad karmnikiem, gdy nagle zaatakowała go sroka. Spadła z góry jak furia.
Zaskoczona wiewiórka próbowała się bronić, ale po chwili rzuciła się do ucieczki. Z pnia na konar, potem na gałąź, grubą, grubszą, coraz cieńszą… A sroka za nią. Nie zważała na igły i gałązki chłoszczące ją po skrzydłach. Nacierała z impetem jak Holandia na Hiszpanię, czy Niemcy na Portugalię… Wiewiórka nie miała wyjścia. Zdesperowana skoczyła na sąsiednią sosnę. Sroka odpuściła. Jeszcze tylko jeden zwycięski skrzek, jedno tryumfalne machnięcie skrzydłami. – Ten karmnik jest dla ptaków – zdawało się skrzeczeć czarnobiałe ptaszysko.
A tak na marginesie, to sroki też bardzo często okradają moje psy z jedzenia.
msz