Witajmy się po masajsku…

Dziś po 11. wicepremier Piotr Gliński zaapelował, by nie witać się przez podanie rąk. Ja i Jan Rzepliński– już po 8. antycypowaliśmy wicepremiera – witając się w jednym z ciechanowskich marketów budowlanych dotykiem łokci…

Jako, że nie wiadomo jak długo koronawirus będzie się panoszył, pomyślałem, że może by jakoś urozmaicać te powitania.
Przejrzałem onet.podróże, ale tak: „Tradycyjne nowozelandzkie powitanie, czyli „hongi” to jednoczesne dotknięcie się czołami i nosami” – odpada, podobnie jak saudyjskie: „tradycyjne powitanie nie może odbyć się bez słów „Salam alejkum” oraz tzn. „nosowego pocałunku”, czyli zetknięcia się nosami i pocierania ich koniuszkami o siebie”, czy też grenlandzkie/eskimoskie/inuickie: „Tradycyjne powitanie to pocałunek nazywany „kunik”. Polega on na przyłożeniu ust do policzka drugiej osoby i wydmuchnięciu ciepłego powietrza”.

Na szczęście jest parę innych, w miarę bezpiecznych, takich jak np. tybetańskie: “W Tybecie, gdy się z kimś witamy to lekko wysuwamy język. Tym sposobem pokazujemy, że nie jest on czarny i nie jesteśmy reinkarnacją bezlitosnego, tybetańskiego króla pochodzącego z IX wieku (miał on czarny język)”; filipińskie: „Sposobem na powitanie i wyrażenie szacunku dla drugiej osoby jest lekkie przyłożenie jej dłoni do własnego czoła. Gest nazywa się mano po”, czy nigeryjskie: „Plemię Kanouri wita się poprzez wymachiwanie pięściami wokół głowy i wypowiadanie słowa „Wooshay””.


A mi osobiście najbardziej podoba się powitanie kenijskich Masajów: „Członkowie plemienia Masajów witają nowych gości tańcem. Ustawiają się wtedy w kręgu i konkurują między sobą, pokazując, kto z nich skacze najwyżej”. Moim skromnym zdaniem to najlepszy zamiennik tradycyjnego „szejkhendu”. Ekspresyjny, poprawia formę fizyczną, obniża poziom cukru, spala kalorie…

Ps. oczywiście skacząc zachowujemy zalecany przez WHO, Sanepid, Rząd i Grupę Bilderberg odstęp :)

Marek Szyperski

fot. pixabay.com